…Hiobowe wieści…

Może Ci się również spodoba

13 komentarzy

  1. RR pisze:

    Ha, a ja zadzwoniłem dziś po raz pierwszy i dziecko od razu zaczęło od „złych” wieści 😉 Zakomunikowało, że pogubiło się w listach, bo miało 3 kartki, a tylko 2 koperty. Nie zwróciło uwagi (zapomniało), że na zaadresowanych kartkach pocztowych były już znaczki, a koperty (również zaadresowane) były przeznaczone na listy i kiedy mu o tym przypomniałem to strasznie się przejęło.
    W efekcie nie wiadomo, do kogo ostatecznie trafi korespondencja (jeśli w ogóle dojdzie) stąd wniosek, że najmłodsze grupy potrzebują chyba jakiegoś wsparcie i nadzoru w tej kwestii.

  2. AG pisze:

    Ale wywołałam – zupełnie niezamierzenie – dyskusję 🙂 Po prostu podzieliłam się swoimi odczuciami (skoro jest taka możliwość). Sprawa ubiegłorocznego powrotu z obozu aikido przeszła już dawno do historii. Game over 🙂

  3. sylwek pisze:

    To pani AG a skąd pani dziecko wróciło ,, fioletowe,?

    • toranagayoshi pisze:

      …z tego co pamiętam, w ubiegłym roku chłopcy regularnie tłukli się w domku i nikt nie pozostawął dłużny a Sempai Jarek miał ręce pełne roboty. W tym roku – tez się tłuką, co prawda inni i inaczej, ale stosujemy cąłą gamę środków zapobiegawczo-wychowawczych:) Nie chciałabym się nazbyt wdawać w polemikę, bo każdy ma swój ogląd sprawy, ale proszę mi wierzyć, że nikt nikogo nie katuje czy też nie okłada metalowymi narzędziami just for fun. A nawet jak się chłopcy (albo dziewczynki – co było akurat wczoraj) wezmą za łby, to reakcja jest natychmiastowa.

  4. AG pisze:

    Chyba jednak się nie zrozumieliśmy 🙁 Nie mam nic przeciwko „hartowaniu” dzieci, uczeniu samodzielności i odpowiedzialności. Nie trzymam dziecka pod kloszem (jeździ na różne kolonie i obozy). Konflikty i ich rozwiązywanie to też „dobra” lekcja, ale „okładanie” kolegi metalowym czy też drewnianym (nie mam na myśli zajęć) sprzętem, to już chyba przesada. W mojej ocenie wszystko ma swoje granice… a oglądanie „fioletowego” dziecka, podnosi ciśnienie nawet najbardziej twardego rodzica. Ubiegłoroczny powrót – dla mnie lekcja cierpliwości i wyrozumiałości, efekt – tegoroczny wyjazd. Konkludując: potrzeba kontaktu z dzieckiem wynika z różnorodnych przyczyn.

  5. toranagayoshi pisze:

    …ano właśnie, po to jesteśmy, żeby przyjmowac na klatę, ale i po to, żeby się nasi „milusińscy” nauczyli obywać bez mamy i nie zdawac codziennie relacji ” A co dzisiaj jadłeś? A co robiliście? ” A jaka pogoda? A co było na treningu? – bo czymże się to różni od codziennego pytania w domu? Sempai nigdy mamy nie zastapi i nie od tego jest:) nasza rola to zapewnienie dziecku oparcia i poczucia bezpieczeństwa z dala od domu po to, żeby stawąło się samodzielne.Jak mama czy tata wisi na głowie codziennie i sprawuje zdalną kontrolę nawet z odleglości 250 km – to naprawde nie ma szansy na jakąkolwiek samodzielnośc.:)))
    A doświadczenia – po prostu są różne. Czasem dobre, a czasem takie sobie i z każdym z nich trzeba nauczyć się sobie radzić. Nie mamy monopolu na uszczęśliwianie wszystkich i nie tworzymy cieplarni:) ale staramy się uczyć – jak sobie radzić w różnych sytuacjach.

  6. Mariusz pisze:

    Te dzieciaki jada tam żeby od nas odpocząć. Największa kicha na obozach było jak mama dzwoniła a już nie daj boże przyjechała. Dzieci muszą być samodzielne i przede wszystkim znać hierarchiczność społeczną. Pamiętam jak się miało solówy a potem takiego twardziela mama przyprowadzała i było „przyznać się kto go pobił ” – nie było wstydem dostać ale te akcje z matkami pozostawiały piętno na takim koledze do końca szkoły. Także drogie mamy pamiętajcie że macie synów, a nie misia uszatka i swoja miłość trzeba w tym czasie wylać na męża. Tylko bron Boże nadopiekuńczość.

  7. AG pisze:

    Ja niestety 🙁 dostałam zakaz dzwonienia, chociaż moje „łącza” nie trwały dłużej niż 3 min. Sempai uznał mnie z pewnością za nadopiekuńczą mamuśkę. No cóż – czasami pełnię też taką rolę. Jednak wystarczyło, że usłyszałam syna i po głosie mogłam stwierdzić, czy jest ok. Wcześniejsze obozowe doświadczenia nie zawsze były dobre, więc taka zdawkowa wymiana zdań zupełnie mi wystarczała. Teraz rozumiem ciężar „na klatę” bierze sempai. Ja wytrzymam, ale czy sempai sprosta oczekiwaniom, to już inna sprawa 😉 I nie jestem zła (może inni rodzice nie dzwonią tak często), ale niestety ukłucie w serduchu było.

  8. Tomasz pisze:

    A ja nadal (po kilku latach obozów mojego dziecka) uważam, że im szybciej chce skończyć konwersację przez telefon, tym lepiej: nauka samodzielności to świetna sprawa, a koleżeństwa (bo inni rodzice też dzwonią) – jeszcze lepsza.

  9. toranagayoshi pisze:

    Na razie ćwiczymy zwrot ” Dzień dobry kochana/kochany Sempai. Czarnym idzie świetnie, reszcie też niezgorzej. Wystarczy potem podmienić Sempai na Mamo – i gotowe :)) Niestety, nie mamy wplywu na długośc i chęci do wypowiedzi…no po prostu są bardzo zajęci. Sami wiecie jak to jest, jak człowiek zarobiony…:)))

  10. Justy pisze:

    Hmmm… jakże podobnie wyglądała rozmowa z moim ukochanym Synem… po 2 minutowej relacji na temat obozowych atrakcji, że jest super i dziś napisał list, usłyszałam „dobra mamuś, kończymy, żeby nie blokować linii, bo wiesz inni rodzice też chcą pogadać, paaaa” tiiiiiiitt… połączenie zakończone 🙂 ewidentnie chłopina nie nudzi się, w dodatku myśli o innych 🙂 rozczulające 🙂

  11. Macha pisze:

    Tak, napisałam o szpitalu. Ale o tym, że brat tam jest to moja Fioletowa Gwiazda świetnie wiedziała bo trafił tam przed jej wyjazdem. No i napisałam, że brat już zdrowy i wychodzi ze szpitala, to chyba raczej dobra wiadomość?

  12. agabr pisze:

    w kwestii telefonow to ja serdecznie proszę o przećwiczenie zwrotów grzecznościowych 🙂 „o jakże się cieszę kochana mamusiu , że dzwonisz” bo w Warszawie słyszę jak koledze stawy skrzypią od przestępowania z nogi na nogę a zdanie „to tego,już kończmy”jest najczęsciej powtarzane …a jeszcze dwa lata temu to chociaz pisał , ze była zupa i drugie