…refleksje stołówkowego cerbera…
…jest taki stolik, zaraz przy okienku oddawania brudnych naczyń gdzie siedzi „stołówkowy cerber”. Funkcja stołówkowego cerbera jest przechodnia i mają ja różni sempaie na różnych posiłkach. Generalnie – mają za zadanie pilnować, żeby jedzenie nałożone na talerze nie wracało do kuchni, zwłaszcza, że na wszystkich posiłkach jest tzw. szwedzki stół, czyli można brać ile się chce i co się chce. Stolik cerbera to codzienne pole bitwy, na którym rozgrywają się przeróżne strategie walki, podchodów i przemytu…
Błagalne spojrzenia, uśmiechy spod rzęs nad kotletem, próby „udawania Greka – czyli nie rozumiem o co chodzi?”, przechodzenie w stylu ” to nie ja, mnie tu nie ma, talerz sam idzie”, jęki zawodu przyłapanych, fochy nad kartofelkiem i zupą, przemyt buraczków za plecami i mięsa pod serwetka – wszystkiego tego doświadcza stołówkowy cerber. Ale jak to cerber – nie wypuszcza zanim talerz nie będzie czysty.
I wiecie co? – wszyscy jedzą. No po prostu się da. Da się zjeść grzybki, których się nie lubi, da się zjeść zupę, która jest wprost ohyyyyydna – a dlaczego? A dlatego, że wyboru każdy dokonuje sam i argument ” nie lubię tego” nie ma racji bytu. Nie lubisz? – trzeba było sobie nie nakładać, przecież widzisz co to jest? Jak nie możesz już zjeść – oddaj koledze albo koleżance. Tu się nie marnuje jedzenia z powodu „widzimisię”.
Nachodzi nas też taka refleksja, że nie ma sensu pisać w karcie ” moje dziecko jest wybredne, proszę nie zmuszać do jedzenia”. Wybredne – to ono sobie może być, owszem…ale u cioci na imieninach czy na wczasach all inclusive z rodzicami. Nie ma sprawy:) Jak ktoś ma ochotę i czas spędzać godziny na dogadzaniu kulinarnym gustom juniora – to jego wola i zapewne też przyjemność.:) Na obozie nie ma wybrednych i tych co „nie jedzą” bo im nie pasuje. Wydatek energetyczny w ciągu dnia jest tak duży, że pozwalanie na jedzeniowe fochy szybciutko skończyłoby się w szpitalu.
Zatem – myślcie sobie co chcecie, ale dzieci jeść muszą i są zmuszane do jedzenia. :)) Straszne, nie?:) I naprawdę da się nie robić z tego scen i afer:) Jemy i już:) Inna sprawa, że w grupie i poza domem wszystko funkcjonuje inaczej – jak nie ma mamy czy babci, która podtyka pod nos smakołyki i daje się wkręcac w kolejne wersje „kanapeczek”- bo z masełkiem, bez masełka, z szyneczka, z jajkiem to nie, bo lepiej z ogórkiem, a ryby to ja wogóle nie tknę… Tyle, że grupa nie jest cudownym antidotum na wybrednych bo ma swoje dwie strony- grupa motywuje do jedzenia, ale może też zniechęcić (np. nastoletnie dzieweczki zarażające się od siebie permanentnym „odchudzaniem”).
Moja mama zawsze mówi, że nad pełną miską jeszcze żaden pies nie zdechł :)) i ma rację:) – mówimy oczywiście o przeciętnych „psach” a nie z zaburzeniami odżywiania…a tych „przeciętnych” mamy tu raczej 100%:)
Ogórek malosolny z miodem…dobra rzecz:)))))
Z kolacyjnym pozdrowieniem,
Yoshi
ja też bym chciala, żeby mój brown boys zaczął jeść warzywa, nie tylko marchewkę. Nie żeby od razu jak królik…):):ale …
A mój Pierworodny powiedział z rozmarzenie do słuchawki…”Mama, jedzenie…pyyyyyszne” 🙂
Dobre z tym jedzeniem. Podpowiem, że w błękitkach jest dziewczynka, która nie je ryby. Byłbym zobowiązany jak by po powrocie jadła.
możemy mieć akurat z tym zadaniem mały problem…booo, tu nie podają dzieciom ryb, ze względu na duże ryzyko zatrucia i alergii…ale może nie je czegoś jeszcze? To popróbujemy…:)
kompletnie nie przy jedzeniu 😉 ale brakuje mi w tym roku wpisu kleszczowego, są? nie ma? sempai twierdzi , ze w ciałach nie ma , ale juz nie ma ? jeszcze nie ma? Szykowac recepte na antybiotyk?
…przyjmujemy, że kleszcze są forever:)