Sklep ze słodyczami
Po wczorajszym dniu i bliższym zapoznaniu się z zawartością walizek, zgodnie stwierdziliśmy z Sempaiami, że gdyby tylko zebrać upchnięte do bagażu słodycze z jednej grupy – to swobodnie moglibyśmy otworzyć nieźle wyposażony sklepik ze słodyczami. A tak poważnie – to zdjęło nas przerażenie, na ilość batonów i ciastek, które niektórzy mieli ze sobą. I żeby to jeszcze były batony typu „musli”, energetyczne, z błonnikiem itd… ale nie, Kit Kat, Snickers i inne tego rodzaju zapychacze. Jak się do tego dołoży nieodzowne zakupy w sklepiku (bo być przecież muszą) to robi się taka sterta słodyczy, że ręce opadają. Przyznam, że po tym, jak przyjrzałam się tej ilości i zobaczyłam wyniki jedzenia na stołówce – zarządziłam ogólnoobozową konfiskatę batonów. Oczywiście – każdy w swojej grupie i nikomu batony nie przepadną (wkładamy do podpisanych torebek i wydajemy pojedynczo), ale na litość boską – walizka dziecka nie może się składać w 1/3 ze słodyczy, które dzieciak rąbie jak wiewióra szyszki. I nic dziwnego, że niektóre osobniki „nie lubią” większości jedzenia na stołówce, skoro przychodzą już nafutrowane słodyczami, które zjadają w pokojach. Przecież nikt nie stoi nad nimi i nie pilnuje cały czas. A chyba nie myśleliście Państwo, że 20 batonów wystarczy na cały obóz, bo delikwent sobie będzie racjonował i delektował się smakiem?:)
I co z tego, że jest ograniczenie w kupowaniu słodyczy i napojów słodkich bąbelkowych – kiedy magazyn w pokoju zaspokaja wszystkie potrzeby?
Ja nie jestem fanatyczką diety, dobry Snickers nie jest zły, a słodycze to nie najgorszy demon, tylko przyjemność dla podniebienia – ale nie oszukujmy się, ilość ma znaczenie.
Mamy dzieciaki takie jakie mamy, w większości – wstyd przyznać, mało sprawne, często z widoczną już nadwagą. Zapraszam na trening – ile dzieci potrafi dotknąć głową do kolan nie uginając nóg? 10%? A ilu z nich przeszkadza w tym brzuch? Patrzyliście kiedyś, jak dzieci biegają? Ok, powie mi ktoś zaraz „moje dziecko jest chude, sprawne i może jeść i 5 czekolad dziennie”. W porządku. Ale to, że jest chude teraz nie oznacza, że będzie takie całe życie i że można rozpasać jego organizm nadmiarem cukru. Poza tym – wyrabiamy w ten sposób u dzieciaków fatalne nawyki żywieniowe. Wiecie co jest największym marzeniem wielu dzieci? – posiłek w Macu. Powiem szczerze, że jak słyszę, że ktoś w nagrodę idzie z dzieckiem do Mac Donalda – to przyznam, że mi prywatnie przewracają się flaki. Z jednej strony – dbałość o umysł, najlepsze szkoły, najlepsze oceny… a z drugiej, najgorszy fast food, tony batonów i wpisy w kartach, ze dziecko „nie lubi warzyw”… Ale, że co, wszystkich nie lubi?
Złoty środek, złoty środek musi być na wszystko… ani niedobór ani braki nie są zdrowe dla umysłu .
Po co dawać na obóz dosładzacze i batony w ogromnej ilości? Przecież mają tu duży wysiłek, bardzo rozbudowane wyżywienie na stołówce (do wyboru do koloru) – mogą zjeść wszystko co im da zdrową energię, a na deser są owoce. Ale jak potrzeba – to mogą kupić sobie loda albo ten nieszczęsny batonik . Wysiłek i normalne, regularne jedzenie to najlepsze dla młodego ludzika. Po co oszukiwać organizm cukrem?
Z małego chudego biegającego Jasia wsuwającego batona i fast foody przy każdej okazji (aktualne spalanie w okolicach 100%), wyrośnie potem wielki gruby Jan z oponami jak ludzik Michelin, który już nie będzie tak biegał (bo inny tryb życia, bo inny metabolizm, bo nauka, bo matura, bo studia)… a nawyk batonowy będzie tylko pchał ten tłuszcz w opony i pchał i pchał….
Zatem u nas – najpierw normalne jedzenie – potem maszketka;)
PS. Oczywiście, pytanie „po co dawać” – jest retoryczne. Ja wiem po co – żeby było lepiej i słodziej i milej. Tylko, taka torba słodyczy to nic innego, jak próba zagłaskania z miłości na śmierć…biednych komórek 🙂
Dzieci to tajemnicze istoty.
Nasza córcia od początku miała limitowane słodycze i sama odmawiała ich spożycia do 4-go roku życia, a wraz ze słodyczami odmawiała spożycia surowych owoców i warzyw.Potem „tama na słodycze puściła” i musieliśmy bardzo pilnować zjadanych ilości. Za to nadal konsekwentnie odmawia spożycia surowizny. Synkowi nie zabranialiśmy niczego – dziś zjada wszystkie owoce i warzywa (najchętniej surowe). A słodycze pochłania oczami – ma wewnętrzny limit, więc kończy się na jednym gryzie. Nasze dzieci o jedzeniu właściwych rzeczy wiedzą bardzo dużo, z racji mojego zawodu, ale wpływy rówieśnicze w tym wieku dominują. I tu pozdrawiam Magdę – mając wiedzę i nasze wychowanie muszą dokonać samodzielnych wyborów.
Wierzę, że kiedyś będą słuszne … pozwoliłam zdecydować co może zabrać … wzięła wodę i tofifi 🙂
Ja dawałam i nie zamierzam się bić w piersi ani zarzekać, że nigdy przenigdy ,a progu McDonalda od urodzenia dziecie nie przekroczyło. Nie zabraniam, stawiam granice, uczę, bo jeśli poglądy dziecka opierać się bedą na moich zakazch i kategorycznym omijaniu słodyczy i Maćka, to trafi tam przy pierwszej okazji, gdy zniknę mu z oczu, presja rówieśników jest nie do pokonanie, ale jeśli samo nauczy się granic przestrzegać, wtedy bedzie umiał rozsądnie postępować. Dlatego popieram, jak przeginają i nie trzymają umiaru, stawiać granicę i wydzielać.
Pozdrawiam
A ja pozdrawiam wszystkie wyrodne mamy! Skoro jest nas chociaż trochę, to nasze dzieci wcale nie są kosmitami 🙂
Ja dałam …. ale mało (he he he), bo aż tak wyrodna nie jestem 😉 a o umiar tu przede wszystkim chodzi. A jeżeli moje dwa potwory przeginają z zakupami w sklepiku to jak najbardziej popieram emabargo nałożone przez sempai. Pozdrawiam
ale chwilunia , nie róbmy new religion z niedawania słodyczy i kto bardziej nie daje , yoshi zdaje sie nie o tym pisała 😉
No to dołączam się do grona wyrodnych matek co słodyczy nie dają, do McDonalda nie zabierają. Tak więc jestem bardzo za. Bo moje dziecko zawsze marudzi że jest kosmitą bo wszyscy w szkole i na wycieczkach wcinają słodkości a ona kanapeczki warzywa i owoce. Przynajmniej zapasy u innych nie będą jej kłuć w oczy. A tak na marginesie to skoro tyle wyrodnych matek, to kto pakował te słodycze?
Podpisuję się wszystkimi kończynami, też jestem wyrodna matka… słodycze reglamentuję, dzieci chipsów nie znają, bąbelków nie piją !
Starszy (10l.) był raz w życiu w maćDonaldzie z przedszkolem, na wycieczce… skończyło się awanturą, z młodszym już nie próbowali 🙂
Trzymam za Was kciuki 🙂
To ja wyrodna matka jestem – zero słodyczy dałam! Tylko wodę co by o suchym pysku nie chodził. No ładnie;)
My nie zrobiliśmy zapasów ale daję sobie rękę uciąć, że cała kasa pójdzie na słodycze 🙂 🙁
Przyznaję się bez bicia Młody dostał 2 batony do walizy …