Jeśli czegoś nie wolno…
Popularny mem w internetach głosi „Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce – to znaczy, że można”… Zabawne, przewrotne ale prawdziwy kontekst nie wszyscy dobrze rozumieją😊 Bo to nie rzecz o tym, że wolno wszystko, tylko o przekraczaniu granic i łamaniu zasad w sposób świadomy.
Ale czy może łamać zasady ten, który nie wie czym są? Czy przekroczy jakiekolwiek granice ten, kto nie wie na czym polega granica i nie pojmuje słowa STOP?
Im dłużej pracuję z dziećmi w różnym wymiarze (czy to wychowawczym czy terapeutycznym) tym więcej nachodzi mnie myśli o głębokim sensie i potrzebie sensie stawiania granic i ustalania zasad (oraz ich respektowania) w naszym codziennym życiu. Wszyscy chcielibyśmy mieć fajne, dobrze wychowane dzieci, umiejące się zachować, szczęśliwe, radosne, kreatywne, towarzyskie, pełne chęci do nauki – słowem takie, że serce rośnie kiedy się słyszy od znajomych „ale ten Wasz…Franek, Miecio, Rysio..to dobrze wychowany. No złoty chłopak… ale ta Wasza Hania, Misia, Lusia, Marysia to fantastyczna dziewczynka, taka zaradna, taka grzeczna…”
Rodzicielskie serce rośnie, szybuje w górę, łapie najbliższą chmurkę i z wiatrem pochwał leci do nieba dobrego samopoczucia i samozadowolenia…
A skąd się biorą takie „fajne” dzieci? Moim zdaniem wyłącznie z „fajnych” ludzi, którzy je wychowują. Człowiek podobno został utworzony na obraz i podobieństwo jego Stwórcy…i można wierzyć w coś albo nie, ale mechanizm działa na pewno. Mamy takie dzieci – jakie sobie wychowamy, a uczymy je i kształtujemy na obraz i podobieństwo swoje. To pierwsza i niepodważalna prawda.
Wyobraźcie sobie, że Wasze dziecko to bryła gliny, którą kształtujecie i rzeźbicie w rękach. Nadajecie jej kształty, takie jakie Wam się podobają (ktoś lubi szczupłe brunetki, ktoś postawnych blondynów, inny – filigranowe rude stworzenia). Macie już postać, ale teraz trzeba tchnąć w nią życie. Wkładacie więc w tę postać wszystko, co uważacie za słuszne, sensowne, ważne, mądre, istotne, albo po prostu co uważacie i znacie… i nagle okazuje się, że kompletnie się Wam ten ktoś nie podoba, nie pasuje do wyobrażenia, w ogóle to jakiś obcy, inny. A to przecież…lustro😊
Dzieci są naszym lustrem, w którym możemy zobaczyć samych siebie i nie mówię tu o wyglądzie zewnętrznym, choć to też bywa..:)
Priorytety naszych dzieci, są de facto naszymi priortytetami, ich lęki – naszymi lękami, ich emocje – naszymi emocjami, ich sposoby na życie, strategie radzenia sobie w różnych sytuacjach – naszymi strategiami. Mówię oczywiście o pierwszym kształcie. Potem ten pierwszy kształt ulega erozji, działa na niego samo życie, sytuacje, inni ludzie, okoliczności, doświadczenia…powstaje jeszcze inna, samodzielna, zupełnie do niczego nie podoba rzeźba.
Ale początek i pierwszy kształt jest kardynalny, to baza i podstawa do rozwoju.
Dzieci potrzebują granic i zasad bo są one dla nich oparciem, ramą, stałością kształtu ich świata zwłaszcza w pierwszym etapie rozwoju, oparciem, czymś, do czego można się odwołać wtedy, kiedy nie wiadomo co zrobić. Brak granic powoduje chaos rozwojowy, zamiast wartkiej rzeki z odnogami dążącej do celu i próbującej przyjąć kształt, od początku mamy rozlewisko – tu szuwarek, tam bagienko, tu zatoczka… a prąd tylko taki, jaki wiatr przyniesie.
Jeżeli od początku pokazujemy dzieciakom, że zasady i granice są, owszem, ale niekoniecznie dotyczą nas czy też ich, a w dodatku nic się nie stanie jak je będą łamać – to takich właśnie będziemy mieli dorosłych. I nie nie, wcale nie głoszę pochwały pruskiego rygoru czy wojskowej musztry w życiu. Mówię o tym, że żeby poznać czym jest przekraczanie granic – najpierw trzeba poznać znaczenie granicy i tego jak to jest, kiedy jej przekraczać nie wolno. Mówię o tym, że żeby móc zastanawiać się nad sensem zasad, najpierw należy je poznać i dowiedzieć się – co to znaczy ich przestrzegać.
Relatywizm jest dobry dla dorastających, kształtujących się jednostek – nie dla dzieci.
Reasumując, jeśli wysyłacie dziecko z nami na obóz i z gruntu poddajecie pod wątpliwość zasady tu panujące i świadomie popełniacie „grzech naginania zasad po cichu” lub o prostu „zaniechania” (o naparwdę, ma to ze sobą?”) – to nie dziwcie się potem, że dzieci w przyszłości będą robiły dokładnie to samo wobec Was i innych ludzi. Nic nie zawisa w próżni, nic się nie dzieje bez przyczyny….czym skorupka za młodu..itd itd.:)
Jeżeli sami utyskujemy na świat, na innych ludzi, na ich zachowania, na globalne ocieplenie, na śmieci, na plastik, na przemoc, na brak empatii i na miliardy innych rzeczy, starajmy się sprawić, żeby nasze dzieciaki tego robić nie musiały ani nie miały potrzeby.
Uczmy je człowieczeństwa w tym najlepszym wydaniu, żeby potem po prostu wiedziały co jest ważne, a co mniej i potrafiły wybrać, a nie żeby potem ktoś za grubą kasę musiał je uczyć „wykraczać poza swoją strefę komfortu” czy też przepisywać leki, które sprawią, że da się po nich żyć w świecie, który nie jest niestety na jedno skinienie palca.
Uczmy, że warto być pozytywnym, dbającym o innych człowiekiem bez rozdętego ego i szukania dróg obejścia po cichu niewygód, że podniesiony „nie mój papierek” ale przed moim domkiem to wkład we wspólny, fajniejszy świat…i że MA ZNACZENIE nie to KIM się jest ale JAKIM się jest.
A przede wszystkim, stawiajmy granice, które później można przekraczać, albo i nie…😊 i uczmy szacunku dla zasad. Bo to miecz obosieczny.
Yoshi
Jak nigdy zgadzam się z Yoshi 😉
Przemyślenia Pani Agnieszki skłaniają do refleksji, zawsze czytam z zaciekawieniem wpisy, pozwalają spojrzeć z innej perspektywy na aspekty związane z dziećmi i młodzieżą. Wpisy te nie są cukierkowe i nie opisują tylko tych jasnych,pozytywnych stron naszych pociech.Nielatwo jest się z tym zmierzyć i pochylić nad złożonością zachowań ludzkich, ponieważ tak jak dzieci i ich zachowania są trudne i różne i nieprzywidywalne, a o tym można się przekonać po lekturze obozowego bloga, to dzięki tej wiedzy my dorośli możemy otworzyć się i spróbować zrozumieć, że praca pedagogiczna jest niezmiernie trudna, nie tylko w rodzicielstwo, ale szczególnie być i wspierać cudze dzieci to nie lada wyzwanie, które zasługuje na słowa uznania. Dziękuję za te wpisy i za te obozy,bo zdaję sobie sprawę z jakim zaangażowaniem pracuje kadra i z jakim wysiłkiem są one przygotowywane. A to wszystko jest po coś, oby ten trud nie poszedł na marne i coś zostało w dzieciach, a wspomnienia z obozu pozostały w nich na zawsze. Dziękuję i życzę wytrwałości i powodzenia, oraz bycia wiernym swoim poglądom.
P.S. jedenaście lat temu mój najstarszy syn wyjechał pierwszy raz na obóz aikido w tym roku najmłodszy pierwszy raz. Przyznaję,że każde z trójki moich dzieci jest inne, ale jeśli wspólnie rodzice i wychowawcy będziemy im przekazywać to co jest ważne i uczyć empatii i współpracy, to zaoowocuje. Piszę z perspektywy rodzica i nauczyciela również:) Kropla drąży skałę.
Yoshi, proszę aby nikt i nic nie spowodowało zmiany prowadzenia tego bloga. Od lat jesteśmy przyzwyczajeni do takiej formy wypowiedzi i osobiście uważam, że jest jedną z najlepszych 🙂
Uczy, bawi i wychowuje 😉 a czasami zmusza do myślenia i rozumiem, że może to boleć ale ja chętnie poddaje się temu procesowi 🙂
Życzę dobrej pogody oraz kilku chwil chociaż na odpoczynek dla kadry.
Dziękuję za opiekę nad naszymi dziećmi. Powodzenia 🙂
Prawda, prawda i jeszcze raz prawda… kto miał do czynienia z cudzymi dziećmi zrozumie, ale część rodziców się pewnie obrazi… 🙁
Dzieci rodzą się dobre, to rodzice i otoczenie je psują. To są takie małe lusterka/gąbeczki, wchłaniają to co mają najbliżej.
Drodzy Państwo ja jako rodzic wspomagający klasowe wycieczki, zielone szkoły itp mogę Wam napisać szczerze, że nie macie pojęcia jak potrafią się zachowywać Wasze „grzeczne dzieci”… ale cóż się dziwić skoro w domu można wszystko, to reszta świata pewnie wygląda tak samo.
Skoro rodzic nie widzi nic niewłaściwego w zignorowaniu wytycznych (np.: bez chipsów) to dlaczego dziecko ma mieć inne zdanie.
Według mnie „dzieciokracja” to zło! Nie sprawdziła się nawet w „Królu Maciusiu”… granice to podstawa, bez tego dziecko nie znajdzie właściwej drogi, tylko SWOJĄ, która niekoniecznie wyjdzie mu na zdrowie, ale sami się z czasem przekonacie… :-/
Yoshi , trzymam kciuki i życzę Wam spokoju i ładnej pogody 🙂
Nikt się nie obraża ani nie podważa autorytetów i zasad. Razi jedynie przemądrzały i protekcjonalny styl oraz generalizowanie.
– stawiam na to, że napisała to Pani Agnieszka. Super.
A my odwrotnie niż „(Nie)Fajny Rodzic” uwielbiamy blog obozowy Yoshi.
Wpis jest jak najbardziej o życiu obozowym, tylko trzeba czytać ze zrozumieniem.
Przesyłamy pozdrowienia dla całej Kadry i życzymy wytrwałości.
Tak, dziecko czasem rodzi się z deficytami, ale czy mówimy o takich dzieciach?:) No chyba, że mówimy…ale nie wszyscy wiemy, że mówimy? Anyway, zwykłam używać argumentów i przykładów w formie light…ale użyję formy hard, a co mi tam, na świeżutko… Kiedy nie wiadomo gdzie są granice (różne granice) trzeba np. powstrzymywać dzieci przed: malowaniem na sztandarze grupy swastyki, gwiazdy Dawida, napisów ” czarnuchy won”, przedstawień z egzorcyzmowaniem kolegów, wypowiedzi do kolegów z grupy na temat rodziców typu ” a Twoja stara to…dalej nie powtórzę bo zbyt nieparlamentarne”… itd… A dopiero co 2 dni za nami…tak, że ten…tego… jest chyba nad czym mieć refleksje… I dalej tematu, pozwolicie Państwo, ciągnąć nie będę.
Hm… uderz w stół a nożyce się odezwą…. tak Yoshi co roku obserwując nasze dzieci uderza w nas rodziców – nie zarzuca, że dzieci źle wychowane tylko przypomina, że jak my dorośli łamiememy zasady na starcie to dzieci w przyszłości też będą je łamać – a czy tego na pewno chcemy? Czy tak ciężko zrozumieć, że dawanie dzieciom telefonu komórkowego na obóz (gdzie jedną z zasad jest brak elektroniki) lub dawanie chipsów, ktorych proszą by dzieciom nie dawać – to właśnie łamanie zasad. Że gdy dzieci nie znaja zasad i granic to nie służy przede wszystkim im. I było o sterowaniu manualnym, o tym jakie ciuchy dzieci ze sobą mają a czego im brak co też biło w rodziców – tak też i we mnie bo wszyscy wpadamy w pułapki wychowania.
I tak ten wpis dotyczy życia obozowego bo to co my damy/przekażemy dzieciom (i piszę tu o zasadach) ma wpływ na ich życie w grupie, społeczeństwie i na obozie.
I nie traktujmy tego jako obrazę majestatu rodzica tylko pochylmy się nad słusznymi uwagami i może jednak miejmy chwilę refleksji.
Żadna obraza majestatu, proszę nie mierzyć swoją miarą. Nie mam problemu z przyjmowaniem zasadnej krytyki, ani z korzystaniem z rad mądrych ludzi. Tu nie zachodzi żadne z powyższych. Razi natomiast protekcjonalny styl i generalizowanie.
Te przekroczone granice to komórki poukrywane w walizkach?
Bo ja sobie tak myślę że chyba z tym lustrem to nie do końca tak jest… że czasami nie mamy wpływu na swoje dzieci w tak dużym stopniu jakbyśmy sobie tego życzyli… że dziecko jednak rodzi się już „jakieś” i mimo naszych usilnych starań nie da się go tak w 100% ukształtować… Przecież są rodzeństwa tak różne od siebie jak ogień i woda a przecież wychowywane przez tych samych rodziców w podobny sposób
Hmmmm… i jak tu odpowiedzieć na takie anonimowe dictum acerbum? Może tak, że ten wpis dotyczy właśnie stricte życia obozowego? Może odesłać do blogów z poprzednich lat? Bo jakoś tak, przez wszystkie lata, kiedy piszę blog, a piszę o przeróżnych rzeczach, sytuacjach i przemyśleniach, nie słyszałam, żeby ktoś poczuł się dotknięty, urażony, obrażony, pouczany, źle potraktowany… Rzeczywistość jest jaka jest i idealistycznie podchodząc, wydaje się, że w gruncie rzeczy powinniśmy być po tej samej stronie…
Ale każdy dzień przynosi naukę:) Co nie zmienia faktu, że blog jest autorski i taki pozostanie. Wpisy będzie miał różne, tak jak co roku – można wybierać, można czytać, można nie czytać, można rozumieć, można nie rozumieć, można odnosić do siebie, można ignorować…jak to w życiu:)
Yoshi
PS. Plażę mamy fajną, dzieci się kąpały, miały treningi, jadły posiłki, realizują program, słońce świeci 🙂 Zdjęcia wrzucamy na profil FB.
Odnośnik miał tytuł „Obóz letni, blog obozowy” a tu trafiam na rozwlekłe przemyślenia na temat, jak to rodzice nie potrafią, albo nie chcą wychowywać swoich dzieci, żeby były „fajne”.
Wychodzi więc na to, w zgodzie z krętą logiką autora, że my rodzice wcale nie jesteśmy „fajni” więc i dzieci nie są „fajne”. Tym bardziej nie rozumiem tego kwiecistego wywodu, no bo, jak ci „niefajni” mają zrozumieć, jak wychować „fajne” dzieci, skoro sami są już „niefajni” i zapewne źle wychowani.
To podpowiem odrobinę. Takie pouczanie może zostać odebrane przez „niefajnych” rodziców jako mało eleganckie, mało uprzejme i generalnie mało „fajne”.
Bo nasze dzieci są kochane, mądre i dobre. I jeśli nie są idealne, to dlatego, że nawet w bajkach świat nie jest idealny, a tym bardziej w 'realu’.
Chylę jednak czoło przed autorem, który wie i rozumie, co to jest „człowieczeństwo w tym najlepszym wydaniu”. Kurczę, jak się taką wiedzę zdobywa? Kurs jakiś? Strona www? Czy to może w genach się jakoś przenosi od „fajnych” rodziców?
A blog miał być o życiu obozowym, a nie o teorii prawidłowego wychowywyania dzieci. Tak dla przypomnienia 🙂 I na takie wpisy czekamy.
Był taki dowcip, o Jasiu, jak nauczycielka grozi, że zadzwoni do jego mamy ze skargą. Na co Jasiu odpowiada pytaniem.
– A czy moja mama dzwoni do pani i żali się, że nie radzi sobie w pracy?
Wszystkiego fajnego!
Bardzo dziękuję za ten komentarz.
Bardzo trafnie. 🙂 Dzięki!