Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń.
To będzie wpis trochę nie obozowy, ale w gruncie rzeczy leżący u podstaw tego, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy – na przykład na obozie Aikido 🙂
Myślę o tym zawsze pod koniec roku treningowego, kiedy pojawiają się w perspektywie egzaminy na stopnie uczniowskie, kiedy jednocześnie kończy się szkolny rok, jest dużo pracy, wszędzie dużo różnych atrakcji, zaczynają się wakacyjne wyjazdy, zielone szkoły i w ogóle jest galimatias.
Kiedy tylko wjeżdża na tacy czerwcowe rozluźnienie, pojawiają się nagle dwa rodzaje do tej pory ukrytych Rodziców.
Pierwszy – Rodzic Zluzowany, który jakoś dotrwał do czerwca dla porządku wożąc małolata na zajęcia, ale już dość, dość, z niczym się nie wyrabiany, bez sensu, zaraz wyjeżdżamy na wakacje, on i tak już nie chce chodzić (no pewnie, ciepło się robi, plac zabaw fajniejszy), w czerwcu tyle wyjazdów, dooobra tam, szkoda zawracania głowy, rezygnujemy.
Jasne, zrezygnować może każdy i zawsze, to nie sekta, nikt nikogo za nogę nie trzyma 🙂 ale rezygnowanie z zajęć, na które dziecko sumiennie chodziło cały rok przed finałem (czyli egzaminem) to pokazywanie mu, że po pierwsze mamy za nic jego całoroczne wysiłki, po drugie to co robi, nie jest wcale aż takie ważne, żeby zawracać sobie tym głowę kiedy jest więcej zamieszania, po trzecie – dziecko dostaje prosty sygnał – nie jest ważne doprowadzanie spraw do końca. Obruszy się ktoś zaraz i powie, no ale jak dziecko mówi, że woli na podwórko a nie na trening to co, przecież nie będę zmuszać? Zmuszać? Absolutnie. Raczej zmotywować, pokazać zalety, zachęcić do zakończenia roku treningowego. Pracowałeś cały rok – podejdź do sprawdzianu, zakończ etap. Potem zdecydujesz, czy chcesz dalej czy to już koniec.
Znam dzieciaki, które po wakacjach wstydziły się wrócić na matę, bo rówieśnicy zdawali egzamin, a oni nie (bo rodzic zdecydował o wcześniejszej wakacyjnej przerwie). Z jednej strony tacy jesteśmy sfokusowani na tym, żeby dzieciom nieba uchylić, a z drugiej zapominamy o rzeczach najprostszych – o tym, że własnym przykładem modelujemy przyszłe zachowania dziecka. Jaś, którego rodzice zawsze zabierają „przed końcem” bo akurat z tym terminie zawsze tania wycieczka do Egiptu, wyrośnie na Jana, który machnie ręką na to, że egzamin maturalny (oj, bo co to ma za znaczenie jakiś tam kwitek), na to, że egzaminy na studia (oj, a co, nie ma innych terminów? wyjazd mam na Ibize. No to może następnym razem zdam). Nasze priorytety stają się priorytetami naszych dzieci.
Zawsze mi trochę smutno w takich sytuacjach, zawsze sobie myślę – tyle się dzieciak narobił, tyle namęczył i wszystko psu na budę. A wierzcie mi, czasem ten rok pracy dla dziecka jest naprawdę pełen samozaparcia i wyrzeczeń. Wiecie ile radości może sprawić, kiedy uda się zrobić zwykły fikołek w przód? Jaka duma kiedy prawa noga zaczyna słuchać prawej ręki? W Aikido duuużo mamy dzieciaków, których podstawowa sprawność czy integracja pozostawia wiele do życzenia. Dla nich trening to codzienne pokonywanie słabości. A potem pyyk… no dobra, to Chorwacja 🙂
Drugi Rodzic – to Rodzic Mistrz 🙂 Jak już coś trenować, to żeby mieć widoczne sukcesy. Taki rodzic dokładnie studiuje program egzaminacyjny, żąda objaśnień, pyta o lekcje prywatne, robi uwagi instruktorom, że „dzieci się niczego nowego nie uczą” bo syn ciągle to samo pokazuje, porównuje dojo do różnych tam „high-endowych” szkół, gdzie wszystko KREATYWNIE, nastawione na wynik, na budowanie sukcesu, a finalnie zdarza się, że jak już przestudiuje program egzaminacyjny i odpyta dziecko w tym nieszczęsnym czerwcu – to RAZEM z dzieckiem (SIC! , bo wiecie, dziecko musi samo podejmować świadome decyzje na swój temat) decyduje, że on na egzamin iść nie może – bo zdaniem Rodzica za mało umie. Naukę mierzy ilością pokazanych na treningu technik (ooo, bogaty, różnorodny program, super!) a kompletnie zapomina o całej sferze wychowawczej oraz o tym, że jego dziecko jest w stanie wykonać dwa ruchy z jednej techniki (pracujemy nad tym, żeby wykonało choć jedną w całości!) bo reszta przekracza jego możliwości.
I na co Ci człowieku uczyć się większość życia Aikido, orać na macie, kombinować na każdym treningu jak z kiwi zrobić łabędzie 🙂 kiedy przyjdzie niezależny Miszcz i jednym sprawnym ruchem popsuje Ci rok ciężkiej pracy, bo JEGO ZDANIEM… dziecko nie jest gotowe.
I tu dochodzimy do Imperialnej Reguły Dwóch, która jak świat światem rządzi w sztukach walki i w codziennym życiu. Jest Mistrz, który uczy i Uczeń, który pożąda wiedzy. Tertium non datur. 🙂 Mistrz jest odpowiedzialny za ucznia, nie potrzebuje suflerów. Mistrz odpowiada za to, czego uczy, dobiera metody, sposoby, treści. Trudno mu dotrzeć do ucznia, kiedy między przysłowiową „wódkę a zakąskę” ciągle się ktoś wcina. I tu nie należy mylić naturalnego i życzliwego zainteresowana i wspierania z „wcinaniem się”.
Nie każdy może, potrafi i powinien być Mistrzem, ale tak się składa, że większości ludzi wydaje się, że po pierwsze to nic trudnego, a po drugie to ja jestem Mistrzem, a reszta niech się schowa 🙂 Szkoły coachingu pękają w szwach od tych, co koniecznie chcieliby uczyć innych jak mają żyć i jak zmienić czyjeś zwykłe szare życie w pasmo nieustającego sukcesu. Oprócz tego, oczywiście, każdy uczyć może i każdy ma do tego 100% kompetencje 🙂 To prawda objawiona…
Mamy więc na każdym polu Miszczów, którzy lepiej wiedzą, a nawet jak nie, to plotą co im ślina na język przyniesie, bo przecież są Miszczami. Ostatnie lata to potop, zalew, wylew takich osób. Lepiej wiedzą co nauczyciel powinien robić w szkole, co trener na treningu, co dziecko powinno umieć, a czego nie. Nieważne, ze kompletnie nie znają się na tym, o czym mówią. Popaczali na YT, poczytali parę artykułów i nauczają. Pół biedy jak po cichu, gorzej, jeśli jest to stek bzdur i roszczeń do zaspokojenia wypowiadany ze swadą i tonem głośnym a władczym. Bo wiecie, przecież trzeba walczyć o swoje! Naprawdę? Zawsze walczyć?
A ja uważam, że trzeba pracować, pokonywać przeciwności i budować, nie walczyć… Tego uczymy dzieciaki na treningach. Nie żądaj – poproś. Jest zasadnicza różnica między – „daj” a „poproszę”. Nie naskakuj na kogoś – porozmawiaj. Pamiętaj, że nie jesteś w czyjejś skórze – nie wiesz co myśli, co czuje, dlaczego robi to co robi. Zanim wypowiesz się autorytatywnie, przemyśl dwa razy. Zanim podważysz publicznie czyjś autorytet – zastanów się, czy chciałbyś, żeby Twój tak samo podważano. (o ile go w ogóle masz?). Zanim wytkniesz palcem – popatrz na siebie. Ucz się, staraj się być co dzień lepszy, jesteś jedyną osobą, dla której warto to robić 🙂
Pokora – zapomniana cecha, która z dobrych robi wybitnych, z wybitnych – prawdziwych Mistrzów.
Trening sztuk walki buduje wewnętrzną wartość, ale uczy też pokory. O ile na to pierwsze wiele osób klaszcze w ręce z ukontentowaniem, o tyle to drugie – często omija szerokim łukiem. A jedno bez drugiego – ni du du… Wiecie o czym mówię? 🙂 W tym miejscu chciałabym dodać, że nie należy mylić pokory z uległością, co niezwykle często się zdarza.
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, nieustająco… a po czynach ich poznacie.
Ja mówię dzieciom na treningu ” Myśl o tym co robisz tu i teraz. Lepiej dwa razy zrobić dobrze niż 10 razy byle jak”.
I dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń.
Ze szczerymi życzeniami prawdziwego mistrzostwa (nie miszczostwa), w czymkolwiek Wam się uda… 🙂
Yoshi
PS. Zdradzę tu prywatną tajemnicę rodzinną, moja mama jest integralaktyczną mega kosmiczną Mistrzynią w robieniu mielonych 🙂 a oprócz tego kilka ma oczywiście na koncie też całą masę innych mistrzostw 😉
Czytam
Zawsze staram się zrozumieć. Czasami nawet się udaje.