Był sobie chłopiec…
Był sobie chłopiec, lat mniej więcej sześć, którego rodzice przyprowadzili na trening. Bawił się, ćwiczył, raz mu szło lepiej raz gorzej, czasem mu się nie chciało, a czasem musiało mu się chcieć :), miał lepsze i gorsze chwile, czasem coś mu się nie udawało i pewnie był bliski rezygnacji, ale nie rezygnował… Treningi z zabawowych przerodziły się w techniczne, dziecięcy kolorowy pas zastąpił biały, aż w końcu pierwszy upragniony element każdego małego aikidoki – hakama. Zmieniali się koledzy, zmieniały się szkoły, zmieniało się towarzystwo…i tak niepostrzeżenie dla wszystkich minęło 12 lat na tatami. Tu opowiastka się nie kończy i mam nadzieję, że będzie się jeszcze długo i pomyślnie rozwijać, a opowiadam ją dlatego, że akurat na obozie ten chłopiec ma urodziny i tu z nami, wśród koleżanek z maty, Senseia i Sempaiów kończy 18 lat. Opowiadam ją też dlatego, że to nie pierwsze „nasze dziecko” które rosło z nami na macie, przetrwało różne trudności i wiele osiągnęło, a jeszcze dużo dużo przed nim… Oczywiście jest to zbieg okoliczności ( data urodzin i obóz) ale taki miły dzień skłonił mnie do refleksji nad tym, jak wielką siłą jest pasja i wytrwałość i jak ważne jest rozwijanie i w dziecku i w sobie tych cech.
Pasja (czy też jak niektórzy mówią hobby – ale ja wolę słowo „pasja” bo hobby wydaje mi się jakby mniej głębokie) – może być błogosławieństwem i przekleństwem. Jednym ratuje życie i wskazuje cel, innym je niszczy i odsuwa ich na boczny tor. Ale ja czuję to tak, że pasja to coś ważnego, co człowieka wzbogaca, sprawia, że niezależnie od okoliczności ma punkt odniesienia, coś co jest jego brzegiem do którego płynie w czasie życiowych sztormów, deską ratunkową, latarnia morską, światełkiem w tunelu, oceanem spokoju i słodyczy, wytchnieniem, oazą bezpieczeństwa. Pasja nie ginie, może czasem być ukryta, bardziej lub mniej wyeksponowana, ale jest zawsze gdzieś w środku, głęboko… Nie złapaliście się nigdy Państwo na tym, że robiliście coś przez wiele lat, potem koleje losu sprawiły, że to zarzuciliście…a po latach wypływa to na wierzch, wierci, dłubie w brzuchu, swędzi i domaga się podrapania?:))) To właśnie moim zdaniem ukryta pasja:)
Znam wiele osób, dla których pasja stała się ich sposobem na życie i wydaje mi się, że są to ludzie pod wieloma względami spełnieni. Najczęściej zapracowani, zakręceni, zarobieni, ciągle się uczą, szkolą, wymyślają, napierają, głodni wiedzy i doświadczeń… ale dzięki temu, że kochają to co robią – robią to dobrze i z sercem.
Patrzę sobie na nasze dzieciaki i myślę, że mało w nich teraz wytrwałości i uporu w dążeniu do celu. A i wartości się troszkę chyba przewracają do góry nogami, a przynajmniej próbują. Teraz nie ten jest „gość” co robi coś z pasją, długo i ciągle się doskonali – tylko ten, który ma za to nagrodę.
Ostatnio na przykład musiałam „udowadniać” pisemnie instruktorskim autorytetem się podpierając „pani od WF-u”, że dziecko, które trenuje w klubie nieprzerwanie od 6 lat i zdaje z powodzeniem egzaminy , zasługuje na podwyższenie oceny pomimo tego, że nie ma złotego medalu w aikido. No jakaś masakra umysłowa… Owej pani chyba się w głowie nie mieściło, że praca i systematyczność równie mocno (a nawet może bardziej) warte są docenienia niż złoty medal…
Inny przykład – tym razem medialny, który wzburzył mnie ostatnio, to przykład naszego czołowego koszykarza eksportowego – pana Marcina Gortata. Chwała mu za to, że chce dzieci zachęcać do trenowania koszykówki, robić ligi, treningi – tego nam bardzo potrzeba, a przecież nie ma to jak autorytet w takich sprawach. Jednak sposób motywowania dzieci do tego – zwalił mnie z nóg.
„ Bo teraz nie ma sensu mówić dziecku – trenuj to będziesz kimś, będziesz lepszy, rozwiniesz się, coś osiągniesz” – mówi pan Gortat. Teraz trzeba powiedzieć – trenuj to coś będziesz z tego miał, pieniądze, furę, wypasiony styl życia…”
Wybaczcie – dla mnie to porażka w założeniach. Bo jeśli chce się w dzieciach rozwijać pasję do kosza wizją euro-dolarów, to ja przepraszam, ale to chyba jednak nie tędy droga?
Żądza szybkiego sukcesu, szybka porażka, szybkie zniechęcenie. Wymagania wobec innych – kosmiczne, wobec siebie – minimalne. Tak to się teraz zaczyna odbywać. I tu właśnie przyszedł mi na myśl inny, chodzący mi po głowie – treningowy temacik… ale to może rozwinę w innym poście 🙂
Dlatego cieszę się bardzo, kiedy któryś z rodziców dzwoni do mnie albo pisze z prośbą o radę, bo widać w dziecku zniechęcenie do treningów i trzeba je zmotywować. Cieszę się – bo to ciągle rzadki objaw. Raczej przychodzi mejl w stylu „rezygnujemy z treningów, bo już się dziecku nie podoba, teraz będzie chodziło na balet, tenisa, piłkę nożną czy tam coś innego”. Jeśli to dziecko zaczynające treningi – w porządku, może się „nie podobać”… ale jeśli trenuje długo – to zawsze mnie to trochę dziwi. Znaczy – spadła motywacja, coś się wydarzyło i trzeba coś z tym zrobić. Ale zrobić, a nie machnąć ręką i odpuścić. Nie wszyscy muszą być aikidokami i nie każdy się w to wkręci: )) ale tu nie o bycie aikidoką idzie, a o ćwiczenie wytrwałości, systematyczności, konsekwencji w działaniu i osiąganiu celu. Teraz świat jest szybki i szybko się odpuszcza… Mało czasu na życie, mało na refleksje, mało na myślenie przyszłościowe… łatwiej zrezygnować niż zawalczyć.
Tak sobie myślę, że nie da się chyba „nie poddać” temu tempu życia, bo człowiek traciłby strasznie dużo energii płynąc ciągle pod prąd.. ale może da się czasem się zatrzymać i ocenić sytuację? Pomóc przebrnąć trudne momenty, pokazać dziecku, że to nieprawda, że tylko medal i sukces się liczy, że jednak media i koledzy się mylą? Że jest świat, w którym liczy się pasja, wytrwałość i to co w nas w środku dzięki temu się buduje. Bo jak przyjdzie zły czas – to pieniądze przepadną, koledzy patrzący na pieniądze i sukces też się odwrócą… a pasja i siła wewnętrzna zostanie i będzie na czym się oprzeć, jak podnieść i od czego zacząć od nowa.
A i rodzic uczy się cierpliwości i wytrwałości i nie przelicza lat na kolejne stopnie (pasy) swojej pociechy, chociaż kiedy regulamin (wiek) nie pozwalał na egzamin to bolało… 🙂
Dziś odprężam się, podsłuchując jak pociecha z sempaiem, po treningu właściwym, zostaje katować „siłkę”, rozprawiając o wyższości tricepsa nad urodą bicepsa…
Warto było…
oprócz refleksji, dodajesz mi mocy i poczucie, że to co robimy i myślimy na temat wychowania dzieci nie jest jednostkowym „wybrykiem”, że to ma sens i warto …
Cieszę się, że nasze dziecko jest z Wami i mam nadzieję, że będzie jeszcze wiele razy
Gratuluję wychowanka! Mam nadzieję, że mój Michał podobnie odnajdzie pasję w aikido. Prawdę też prawicie o właściwej motywacji – ubolewam jedynie, że dzisiejsza młodzież posiada mentalność gier komputerowych: „dziś gra, dziś wygrana”. A jeżeli nie widzą perspektywy na szybką nagrodę, to nie podejmują wyzwania. Gdzie te czasy, gdy się terminowało, dostępowało kolejnych stopni wtajemniczenia, latami wypracowywało mistrzostwo.
Bardzo miła taka uroczystość 🙂
Mój ma prawie 9 lat, ćwiczy (bawi się aikido 🙂 ) pięć lat i w tym roku zdobył żółty pas – myślałam, że pęknie z dumy, z zadowolenia, z przejęcia.
nic dodać nic ująć; aktywności takie jak aikido szczególnie weryfikują wytrwałość i pokonywanie trudności; to napewno jeden z ważniejszych powodów dla których chiałbym aby moja córka ćwiczyła
Podpisuję się czterema kończynami.
No i w ramkę i na ścianę 🙂