Głos Kołatka: Kiedy głód znaczy głód…
Taka sytuacja: kolacja, stół szwedzki zastawiony, trzy rodzaje wędlin, dwa rodzaje serów, pieczywo, masło, warzywa, wszystko świeżutkie, pachnące, na stoliku po ciepłym racuszku dla każdego na dodatek. Ze stołówki wychodzi dzieweczka z komentarzem – no tu to są naprawdę głodowe porcje… Rzecz oczywiście dotyczy racuchów, które są dodatkiem do kolacji, a nie kolacją właściwą. A na stole szwedzkim – jedzenia wbród. Tyle, że jaśniepanna akurat tym razem najadłaby się chętnie racuchami i jakoś nie mieści się w jej pięknej młodej główce, że nie zawsze dostaje się to, na co się ma akurat ochotę. Ale mina skrzywdzonej przez los jest i opinia o głodowych porcjach idzie w eter. Inny casus: obiad…mięso zjedzone na stołach zostają surówki, ziemniaki, kasza, zupa…. opinia: na obiad jest za mało jedzenia. Dlaczego nie jesz zupy? Bo eeee… A surówki?..bo….yyyyyyyyyyy…. A ziemniaki dlaczego zostały? bo…yyyyy…
I szczerze przyznaję, słucham tych dzieciaków, a nóż mi się w kieszeni otwiera, rodzi sprzeciw i święte oburzenie. Chciałoby się powiedzieć „nie grzesz”, bo inni naprawdę cierpią głód, a Ty stojąc nad zastawionym stołem śmiesz kręcić nosem”. Pytanie – czy to coś by dało oprócz zdziwionego wzroku mówiącego „ale o co Ci chodzi Sempai…”
Zawsze mnie wtedy zastanawia – jak daleko doszliśmy w swoim kosumenckim postrzeganiu świata, że dzieciaki stojąc nad pełnym stołem mówią, że cierpią głód. Bo nie ma akurat tego jedzenia, na które mają ochotę.
Powiem tak…wychowałam się w czasach, kiedy jedzenie było na kartki. A to bardzo zmienia perspektywę. W moim domu nigdy go nie brakowało, ale zasada była prosta: jesz to co jest – a jak nie jesz to jesteś głodny. Tertium non datur. I to też bardzo zmienia perspektywę. Potem kiedy już sama musiałam dbać o własne potrzeby, też różnie bywało – ale podejście wyniesione z domu właśnie wtedy okazało się niezastąpione. Jadło się to co jest = to na co było stać. I tak już zostało.
Z drugiej strony, uważam, że jeśli jest taka możliwość – to powinno się jeść to, co się lubi, bo jedzenie to jedna z najprostszych przyjemności i warto jej się oddawać;) Sama z przyjemnością jem swoje ulubione potrawy, kiedy tylko mogę. Ale jeśli akurat jest do jedzenia coś innego – to je się to co jest i kropka. Zwłaszcza jeśli jest wybór w potrawach. Można grzecznie czegoś odmowić licząc się z tym, że będzie się głodnym na własne życzenie – ale na pewno nie z tym, że ktoś przybiegnie i będzie dogadzał.
Być może zamiast obozu ze smaczną kuchnią przydałby się niektórym obóz przetrwania, gdzie podstawą surwiwalu nie byłoby budowanie szałasów, ale niedojadanie albo jedzenie rzeczy niezbyt smacznych. Może po pierwsze poznaliby na własnej skórze co oznacza „głodowa porcja” a po drugie zrozumieli, że przede wszystkim należy zaspokoić głód, a potem wybrzydzać. Zwłaszcza kiedy stół zastawiony jest pachnącym smacznie jedzeniem.
Takie behawioralne rozwiązanie wydaje się w niektórych przypadkach zdecydowanie lepsze niż przemawianie do wyobraźni przez pokazywanie głodnych dzieci – nie mówię nawet, że takich naprawdę głodujących w Afryce, ale takich naszych, polskich niedojadających codziennie dzieciaków z biednych rodzin. Bo punkt widzenia najczęściej zależy od punktu siedzenia.
Popełniwszy niniejszy artykulik Redakcja ma świadomość, że temat był już poruszany, ale ile razy by się o tym nie powiedziało – tyle razy będzie dobrze dopóki nad pełnym talerzem będą stały dzieciaki i mówiły ” tu nie ma nic do jedzenia”.
Yoshi
Redaktor Naczelna Głosu Kołatka
W ramach studiów na temat genezy powyższych zachowań – taka sytuacja z dzisiaj: hotel, śniadanie w formie szweckiego bufetu, na który składają się m. in.: jajecznica, parówki, naleśniki z mnogością rożnych dodatków wedle uznania, kilka rodzajów płatków i musli, miody, dżemy, konfitury, owoce świeże i suszone, pieczywo żytnie, pszenne, tostowe, ciepłe croissanty, 3 rodzaje soków, kawa, herbata i pewnie jeszcze inne rzeczy, o których zapomniałem. Przy stoliku obok para ok. 40-latków. I na to wszystko komentarz pani: „noż, trzeci dzień to samo na śniadanie, ile można jest to samo, do urzygu…”
Ciekawe, czy mają dzieci…
prawda?:) pewnie akurat mieli ochotę na krewetki:)