Cykl: Plagi obozowe – Odc. 1 Plaga obietnic
Zapewne na wielu obozach, nie tylko na naszym szerzą się plagi, które sprawiają, że życie zarówno małego obozowicza jak i wychowawcy może stać się gehenną zamiast przyjemnego czasu pełnego zabawy. Wielu z nich udałoby się z powodzeniem uniknąć, gdyby tylko spojrzeć w przyszłość metoda holistyczną, bo jak to mówi stare polskie przysłowie ” dobrymi chęciami jest piekło brukowane”.
Na pierwszy rzut plaga, z którą zmagamy się najczęściej w pierwszych dniach obozu, a zdarza się że i przez cały obóz. Nazywa się ” Jak ci się nie będzie podobało – to po Ciebie przyjedziemy”.
Często jest tak, że dziecko nie jest do końca przekonane do wyjazdu na obóz. Ma różne swoje obawy, jedzie pierwszy raz, nie wie jak będzie, nie wie czy się z kimś zaprzyjaźni, czy da sobie radę, czy w ogóle chce wyjechać z domu… Czasem jest też tak, że to rodzice nie są przekonani co do samej koncepcji wysłania dziecka z dala od siebie, na nieznane wody na okręcie obcego kapitana. A czasem rodzice są bardzo mocno przekonani do pomysłu wyjazdu – a dziecko wcale nie. I tu, w każdym z tych wypadków, zaczyna się szukanie rozwiązania, które zniwelowałoby wszystkie obawy.
Casus 1- dziecko niepewne ale zdecydowane zachęca się do wyjazdu obiecując „jak Ci się nie będzie podobało, to po Ciebie przyjedziemy”
Casus 2 – rodzice niepewni swojej decyzji, w obawie o dobro dziecka asekurują się od razu mówiąc ” W razie czego po nią / niego pojedziemy”
Casus 3 – dziecko które nie chce pojechać w ogóle namawia się na wyjazd obiecując, że „jak Ci się nie spodoba – to wrócisz do domu”.
Wszystkie powyższe przypadki maja u podłoża niezwykle ważkie i często szlachetne pobudki – chęć zapewnienia poczucia bezpieczeństwa, wsparcie, pomoc, samoupewnienie się w słuszności decyzji, asekurację…
Proszę jednak popatrzeć na to od strony wychowawcy i dziecka…
Przyjeżdża na obóz mały człowiek, pełen obaw – co jest naturalne. Czyż my dorośli nie zastanawiamy się, jak będzie na wyjeździe, na który się wybieramy? Nie mamy takich samych obaw? Ale my mamy przewagę – możemy sobie rozumowo wytłumaczyć, że jakby nie było to sobie damy radę i raczej minęły już czasy, kiedy dzwoniliśmy do mamy, że w pokoju są mrówki i trzeba je wygonić.
Dziecko przyjeżdza uzbrojone wyłącznie w to – w co je Państwo wyposażycie – czyli:
– albo w poczucie bezpieczeństwa, że będzie fajnie , pozytywnie, mogą być różne sytuacje ale na pewno da sobie radę, że ma do pomocy wychowawcę, ma się gdzie zwrócić z problemami i smuteczkami, ma gdzie wyżalić, a rodzice też zadzwonią i wesprą
– albo w wentyl bezpieczeństwa, że jak będzie źle – to rodzice wsiadają w samochód i zabierają je do bezpiecznej domowej przystani.
I cóż dzieje się dalej… otóż, wyjeżdżamy, obóz się zaczyna, pierwsze dni – dzieci zaczynają tęsknić. Normalna rzecz, wszystkie dzieci tęsknią i mają smuteczki. Daleko od mamy, od misia, od pieska, od babci, czasem do tego dołożą się jakieś niesnaski z kolegami albo koleżankami. Zwyczajnie, jak to w grupie.
Dziecko wyposażone w poczucie bezpieczeństwa popłacze, posmuci się, poprzytula, da się przekonać, zachęcić i działamy dalej. Czasem smuteczek potrwa dłużej, czasem krócej ale generalnie usamodzielnianie przechodzi w miarę gładko. A jeszcze rodzice zadzwonią, będzie można porozmawiać, pochwalić się, usłyszeć głos…
Dziecko wyposażone w wentyl bezpieczeństwa w sytuacji trudnej – chwyta się jak tonący brzytwy myśli, że za chwilę ktoś po nie przyjedzie i zabierze z tego strasznego miejsca. Bo rodzice obiecali. I koniec kropka. Wychowawca wychodzi ze skóry, kombinuje, rozmawia, przytula , głaszcze…ale co by nie robił – w głowie jest jedna natrętna myśl „mama zaraz po mnie przyjedzie” powtarzana jak mantra. I takie dziecko po prostu nie walczy. Bitwa o samodzielność zakończyła się zanim jeszcze jego noga postała w autokarze. Zaczyna się czekanie od telefonu do telefonu, pytanie a kiedy rodzice przyjadą, opowiadanie kolegom w domku, że rodzice już jadą – co skutecznie zaczyna masakrować grupę od środka. Bo tak naprawdę do rodziców chciałby każdy i nawet twardziele powoli zaczynają wymiękać…
A potem…grande finale- rodzice próbują się ze swojej obietnicy wykręcić albo ją zbagatelizować. Bo przecież powiedzieli tak tylko „dla spokoju”, bo tak naprawdę wcale nie chcieli dziecka zabierać, bo to było z innego powodu, bo nie o to chodziło, bo intencje były dobre…itd itd… I kolejny klops gotowy.
Prawda jest jedna – dziecko, które tęskni NIE POSIADA FUNKCJI ROZRÓŻNIANIA INTENCJI. Albo mama powiedziała, że przyjedzie – albo nie. Tertium non datur. Słowo klucz to „ZABIERZE”i nie liczy się tak naprawdę nic innego.
Kończy się różnie, najczęściej bitwą wygraną po wycofaniu się przeciwnika:)) Wychowawca staje na uszach, żeby dziecko zapomniało o obietnicy, było zajęte, zaangażowane w pracę w grupie – co jest w tym przypadku szalenie trudne. Ale najczęściej się udaje. W ciągu ponad 20 letniej tradycji obozowej tylko raz rodzice zabrali nam dziecko z powodu trudności w zaaklimatyzowaniu się na obozie, nawet nie tęsknoty. Ale to była właśnie sytuacja, kiedy dziecko zostało namówione brew woli na wyjazd, a rodzice je zabrali – bo mu to obiecali i uznali, że muszą dotrzymać słowa. Przedtem przeszliśmy 3 dni hardcoru wychowawczego i długich dyskusji przez telefon z wielokrotnymi zmianami zdania. Inna sprawa, że gdyby rodzice nie unieśli się honorem danego słowa – to chłopiec zostałby i dobrze się bawił do końca, ale czasem samospełniająca przepowiednia musi się spełnić i już…
I tu dochodzimy do finałowej konkluzji:
jest truizmem mówić, że składanie obietnic bez pokrycia jest niedobre, ale czymże innym jak nie obietnicą bez pokrycia jest powiedzenie dziecku, że „jak będzie źle to Cię zabiorę” podczas kiedy wcale się nie chce tego zrobić licząc na to, że wszystko dobrze się uda ? Ta akurat obietnica, dana w najlepszych intencjach i lekką ręką, wypłynie na wierzch na pewno w najtrudniejszym momencie i narobi mnóstwo szkód, które potem będzie ciężko odrobić. I to będzie przykre dziecięce doświadczenie…
I potem będzie …że miało być pięknie, a wyszło jak zawsze:)))
Yoshi
Yoshi, czekam na Twoje blogowe komentarze jak niektórzy na kolejne odcinki ulubionego serialu. Z każdym takim wpisem mam uśmiech na twarzy bo wiem, że moje dzieci są pod dobrymi skrzydłami. Jestem szalenie szczęśliwa, że trafiły do tego właśnie dojo i mogą z Wami wyjeżdżać na obozy. Mój mami-synek stał się wspaniałym i dzielnym małym mężczyzną z którego jestem bardzo dumna i wiem, że mieliście na to ogromny wpływ. Dziękuję Wam!
A bloga czytam koleżankom i kolegą w pracy – szczególnie tym co są nadopiekuńczymi rodzicami.
Blog obozowy to wspaniały poradnik dla rodziców (to jedna z zalet LSA dla dzieci i młodzieży) – blogi z poprzednich lat powinny być lektura obowiązkową przed zapisaniem dziecka na obóz.
Warto wydać w formie książkowej.
No przeczytałam na prawdę z zainteresowaniem. Za każdym z dwóch pierwszych razy, kiedy wysyłaliśmy dzieci na obóz miałam przed oczami siebie, siedmioletnią, siedzącą na polówce w jakiejś szkolnej klasie, na koloniach … i powtarzałam jak mantrę 'tylko pierwszy dzień i potem jest fajnie’ i tak było – zawsze.