Głos Kołatka: Rzecz o adekwatności słów i sytuacji oraz zespole odstawiennym…
Dzień pierwszy obozu, dziewczynki starsze: Sempai, Sempai, czy my możemy zamykać domek w nocy na klucz? Nie możecie, a skąd to pytanie? Bo my się obawiamy, że przyjdzie do nas pedofil…
??????????????????????????????????????????????????????????????????????
zapadła pełna konsternacji cisza tak wielka, jak ilość pytajników…i w niemy pytajnik zamienił się Sempai – bo skąd taki dziki pomysł?
Dzień któryś obozu – niewinne sprawdzanie czystości w grupie Czarnej. Wchodzimy do domku, na łóżku leży dziewczyna wyglądająca na nieprzytomną, nie reaguje…natychmiast ciśnienie u sempaiów +300, pik adrenaliny w kosmos. Myśli pędzą jak oszalałe. Dziewuszka nagle otwiera oczy z uśmiechem…żarcik taki to był… Słysząc kilka słów gorzkiej prawdy w swoim kierunku o niestosowności takich żartów, uśmiecha się dalej niepewnie z miną „ale o co Wam chodzi”?
Sempai, sempai, koledzy mnie dręczą i szykanują…??????????????… ale o co chodzi? No koledzy nie zgadzają się na to co mówię i śmieją się z moich pomysłów.
Sempai, jestem: poniżany, dręczony, szykanowany, gnębiony, okradany, atakowany, itd itd… takie określenia padają z ust naszych dzieciaków w sytuacjach konfliktowych. A jak wiadomo – gdzie 10 charakterów tam 10 zdań i iście aikidocka harmonia panuje rzadko. Zrobić z tych indywidualności przez 12 dni w miarę sprawnie działąjący team – to w zasadzie mission impossible. Czasem się udaje, a czasem walka trwa do ostatniego gwizdka, a i tak nie kończy się pełnym sukcesem.
Dwie obecnie najtrudniejsze przeszkody do pokonania w pracy wychowawcy to „skupienie dzieci na sobie” – moje potrzeby są najważniejsze, moje rzeczy, moje sprawy, ja ja ja ja….koledzy nieważni, inni nieważni ja ja ja! na mnie patrz, mi pomagaj, ja chcę… oraz wyobcowanie i problemy w komunikowaniu się między dziećmi związane albo z nieadekwatnym używaniem słów i nazywaniem sytuacji, albo z całkowitą nieumiejętnością ich nazwania i znalezienia się w nich.
Zdarza się, że dziecko świeżo oderwane od tabletu lub komputera mówi językiem gry komputerowej i zachowuje się jak w wirtualnym świecie. Nie rozumie wychowawcy, nie rozumie rówieśników – widać, że słowa słyszy ale treści nie ogarnia. Nie potrafi się odnaleźć w relacjach społecznych. Czasem mówi coś zupełnie bez ładu i składu i wyląda jak otumanione. Brak powiązania w głowie między czynem, a prawdziwym skutkiem, brak życiowej wyobraźni. I o ile świetnie radzi sobie ze stawianiem kolejnej wioski w grze oraz strategicznym przesuwaniu armii na polu bitwy, o tyle kompletnie nie rozumie, że niszczenie drzewa za pomocą kamieni i płyt chodnikowych „just for fun” to zwykły wandalizm, a uderzanie szyby w oknie kończy się jej wybiciem i skaleczeniem ręki. Czasem nie wiadomo też, co jest dobre a co złe, bo okazuje się, że w grze komputerowej zabijanie ptaszków jest fajne i można tak robić, a w życiu – wręcz przeciwnie. Granice tego co dozwolone, a co nie, przesuwają się niebezpiecznie. Nic dziwnego, jeśli na co dzień prawdziwe życie jest tylko męczącym i nudnym przerywnikiem w grze, któremu nie warto poświęcać baczniejszej uwagi.
Równie trudna jest walka w wszechobecnym „JA”. Uczymy nasze dzieci, że są dla nas najważniejsze, co jest absolutną prawdą. Ale też, nie uczymy ich, że tak zwyczajnie – nie są najważniejsze dla innych 🙂 Tam gdzie jest grupa, każde dziecko jest ważne tak samo, ma takie samo prawo do uwagi, opieki, troski, wysłuchania. Dziecko przekonane i przyzwyczajone do tego, że zawsze jego potrzeby są zaspokajane w pierwszej kolejności i na pierwsze żądanie – przeżywa głęboki szok. Jakby niespodziewanie zdetronizować króla 🙂 A co się z tego rodzi? Niezadowolenie, bunt, skargi, roszczenia, złość, smutek, manifestowanie odrzucenia odrzucenia – wszystko po to, żeby skupić na sobie maksimum uwagi.
I mamy oto zbiór wyrwanych z matriksa, połączony ze zdetronizowanymi królewiczami albo królewnami, okraszony dawką introwertyków, przyprawiony jakimś wolnym energicznym elektronem z małą domieszką w różnym stopniu stabilnych pierwiastków. Mieszanka wybuchowa, która tylko czeka na byle detonator. A wybuch zwykle jest wzmocniony słownictwem rodem z TVN24. Czyli – kolega już nie dokucza tylko dręczy, nie pożycza bez pytania jakąś rzecz – tylko kradnie, nie śmieje się ze mnie – tylko szykanuje, nie szturchnął w bok – tylko pobił itd itd. Powtarzane bezmyślnie słowa zasłyszane z mediów robią przysłowiowe „z igły widły” i zagęszczają atmosferę. Od razu pojawiają się zwielokrotnione nerwy, rozmowa „z górnego C”, adrenalina, odgrażanie się… Dopiero bliższe wnikliwe poznanie sprawy daje jej właściwy obraz i spuszcza powietrze z balona.
Redakcja, która doskonale pamięta czasy, kiedy sprzeczała się z koleżankami i poszturchiwała z kolegami, nieodmiennie i na przekór wszystkim trzyma się starej nomenklatury opisującej rzeczywistość dziecięcych konfliktów. Zdroworozsądkowe podejście każe unikać wszelakiej medialnej górnomowy na korzyść języka być może mniej wysublimowanego, natomiast lepiej i prościej oddającego rzeczywistość, którą jest zwyczajny dziecięcy świat z jego radościami i smutkami.
Czego wszystkim z całego serca i dla oszczędzenia nerwów własnych życzy:)
Yoshi
Redaktor Naczelna Głosu Kołatka
Tak jest. Przydałoby się im 2 m-ce takiego obozu. Tylko, czy sempaie wytrzymaliby?
a po powrocie rodzice i tak znowu by popsuli…