Pierwsze koty za płoty
Ośrodek mamy w pięknym miejscu, las, jezioro, mata – wszystko czego nam potrzeba. Nawet jedzenie jest… chociaż z polem i internetami marnie. WiFI zniknęło w czasie burzy na 2 dni przed naszym przyjazdem, pioruny nie lubią masztów … No ale, podobno nie można mieć wszystkiego … Dzieciom internety niepotrzebne (choć słychać głosy, że niektórzy dziwnie się czują, kiedy nie mogą sobie sprawdzić w google:)) Szykujemy się powoli na zespół odstawienny….
Dzień pierwszy jak co roku jest pełen refleksji nad obozowym życiem, przyszłością…i pełen emocji. Po porannym rozruchu o 6.30 grupa Futatsu wyraziła nagłą wolę powrotu do przeszłości, bo w sumie – kto tu chciał być Czarnym? Bez sensu… Hitotsu się trzyma, ale po twarzach wnioskuję, że głównie na spinkach do włosów:) a honor nie pozwala się odzywać wprost. Żądza prestiżu wygrywa chwilowo ze snem…
Pomarańczowym o 6.00 zetknęły się kuleczki, że ktoś słyszał, że Sempai Arpad zaraz wstaje i woła na rozruch…więc o 6.10 zwarci i gotowi rżnęli w karciochy i biegali w pokojach w oczekiwaniu na wyjście. A że robili to głośno – to się doczekali:) W końcu o wiele przyjemniej jest biegać między drzewami, solo, bez tłumu, jeszcze przed pobudką. A dzionek szykował się piękny…
6.15 to też doskonała pora, żeby iść i poinformować Sempai Liwię, że nie może się znaleźć spodni w walizce… próba szczęśliwie udaremniona! 🙂
Sempaiów już mamy w komplecie – wszyscy na swoich miejscach zwarci i gotowi:)
Pierwszy dzień to też dobry moment, żeby jeszcze oddać „z twarzą” ewentualne niedozwolone i przemycone artefakty… później będzie…bardzo, bardzo za późno…o czym uprzejmie informuję…
Tradycyjnie budujemy tożsamość grup, wymyślamy nazwy, malujemy proporce, ustalamy zasady, docieramy się nawzajem…
A poza tym, chwilowo nic na działkach się nie dzieje…:)
Yoshi
He, he. Trza być trwardym nie miętkim jak się chciało być w czarnych…