Społeczni niespołeczni…
Jak patrzę tu na nasze obozowe dzieciaki, to przychodzi mi na myśl temat, który podskórnie czuję, że jest rozkręcany w niekoniecznie właściwą stronę. Jak bardzo, zauważyłam dopiero niedawno przy rozmowie z jedną z mam w Poradni. Otóż, zadzwoniła mama malucha z pytaniem, czy prowadzimy zajęcia Treningu Umiejętności Społecznych dla 3 latków? Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, ale w miarę rozmowy zaczęłam dochodzić do wniosku, że ktoś okrutnie minął się z rozumem i nie jest to ani ta mama ani ja. Dostała zalecenie z przedszkola, że powinna zapisać dziecko na TUS i diagnozę integracji sensorycznej, bo syn nie potrafi się zachować w grupie, przepycha się, dużo biega i potrafi ugryźć inne dziecko. (na pewno zaburzenia w sferze oralnej!) no i ogólnie, jest bardzo ruchliwy.
Pierwsze, co mi w takiej sytuacji przychodzi do głowy, to wybaczcie, ale niewybredny żart, że jeśli 3 latek gryzie inne dzieci to widać go swędzą zęby – pewnie będzie wymieniał 🙂 Ale ten żart to mój mentalny krzyk rozpaczy nad smutnym brakiem wiedzy o rozwoju dziecka, jakie się powszechnie panoszy i to w środowiskach, które „rozwojówkę” powinny mieć w małym palcu u ręki.
Wystarczy zajrzeć do podręcznika, co tam do podręcznika, zapytać Wujka Google, żeby dowiedzieć się, że 3 latek dopiero zaczyna na serio odkrywać, że wokół są inne dzieci, że jest on i grupa, że inne dzieci mają inne pomysły na zabawy, że są jakieś normy, reguły do których trzeba by się dostosować. Do tej pory siedział u mamy pod kloszem, kontakty społeczne i reakcje na różne sytuacje ćwiczył na dorosłych albo na rodzeństwie, a i to najczęściej ze zmiennym szczęściem. Kiedy wpada do grupy przedszkolnej nie dość, że jest bez bliskich, wśród nowych osób, nowych oczekiwań, nowych reguł, to nie jest już na pierwszym miejscu i najważniejszy, tylko jednym z dwudziestki piątki dzieci. I bach… musi się umieć zachować. Najlepiej tak od razu. Trzy miesiące na adaptację i ma chodzić jak szwajcarski zegareczek… Najlepiej też, jakby siedział w miejscu, wszystkiego słuchał z uwagą, od razu reagował na polecenia, a na angielskim to już jak trusia. A jak nie potrafi to co? To nie, że go uczymy, dajemy mu szansę trenować na rówieśnikach, dajemy wskazówki rodzicom, współpracujemy, wspieramy – tylko pyk – terapeuta, TUS, diagnoza integracji.
Nie, nie bagatelizuję, sama jestem pierwszą i największą orędowniczką tego, że trudności wykryte wcześnie dają większe możliwości naprawy. Jeśli dziecko ma trudności rozwojowe, to im wcześniej je zauważymy uważnie obserwując, tym szybciej wesprzemy. Nie bez kozery prowadzę warsztaty o sensorycznej gotowości szkolnej, gdzie pokazuję Rodzicom i nauczycielom, że magiczna gotowość szkolna buduje się w zasadzie od urodzenia. Ale, kurcze, może tak najpierw popatrzmy na normalną rozwojówkę (co w jakim wieku i kiedy) obejrzyjmy to, co się dzieje w dziecka otoczeniu (czyli w domu), oceńmy sytuację, popracujmy z tym co mamy, a potem wysyłajmy do terapeuty?
Kompetencje społeczne dziecko zdobywa i rozwija PRZEDE WSZYSTKIM w kontakcie z rodziną, rówieśnikami i grupą społeczną. Trening umiejętności powinien być rozwiązaniem wtedy, kiedy dziecko ma ewidentne trudności rozwojowe, jako starsze już wiekiem nie radzi sobie z emocjami i postrzeganiem świata, powoduje to u niego frustrację, blokuje je, nie pozwala „pójść dalej”, wyklucza je z grupy. Wtedy jest potrzebna indywidualna praca w małej grupce. A czasem wręcz najpierw indywidualna praca z dzieckiem, a dopiero potem z kontakcie z grupą, bo najważniejsze jest zdiagnozowanie, na czym naprawdę polega problem. Niezwykle często problemy dzieci wysyłanych na TUS wcale nie mają podłoża społecznego.
A tymczasem widzę, że i nauczyciele i psychologowie i rodzice jednym sprawnym ruchem kierują dzieci do grup terapeutycznych. Podkreślam – terapeutycznych. Tak jakby to była profilaktyczna fluoryzacja zębów. A może zamiast terapii najpierw dać dziecku szansę poćwiczyć i wesprzeć je w naturalnym dla niego środowisku?
Mam już dosyć sporą perspektywę i czasową i zawodową pedagogiczno – terapeutyczną, więc staram się patrzeć na to co się dzieje na przestrzeni lat całościowo.
Patrząc na rozwój relacji społecznych – internet i media społecznościowe z jednej strony bardzo nas otworzyły na świat (sama doceniam, że dzięki FB mam np. kontakt z kilkoma fajnymi koleżankami z podstawówki – bez tego pewnie nigdy by się to nie udało), ale jednocześnie zamknęły nas w jednoosobowych pokoikach. Ostatni okres społecznych izolacji trwający z przerwami ponad 2 lata dał nam wszystkim mocno po kościach, ale i uważam, wiele nauczył tych, co potrafili wyciągnąć z niego wnioski. Z jednej strony najpierw zostaliśmy zmuszeni do obowiązkowego „poznania się” od nowa po latach (3 tygodnie bez możliwości wychodzenia z domu nagle postawiły każdego członka rodziny w nowym świetle), z drugiej strony, zamknęła się nam droga do interakcji społecznych. Dzieci, obecne 2 -3 latki są przecież maluchami urodzonymi w czasie mocno ograniczonych kontaktów społecznych, więc gdzie i jak miały się nauczyć czegokolwiek z pozamykanymi w czterech ścianach rodzicami? Jesteśmy dzisiaj w bardzo złożonej społecznie sytuacji, pełnej niepewności, braku umiejętności zachowania się, lęków. Nawet Ci, którzy przed pandemią dobrze sobie radzili, teraz mają sporo trudności.
Krążący po internetach mem mówi, że „do normalności po pandemii wrócą tylko Ci, którzy przedtem byli normalni”. 🙂 Coś w tym jest, choć uważam, że po tych doświadczeniach nigdy już nie będziemy tacy sami i w sumie, byłoby dziwne, gdybyśmy byli. To jednak było coś, co długotrwale wywróciło nasz świat do góry nogami. I to przede wszystkim świat społecznych relacji.
Nieodmiennie jednak będę twierdzić, że na pierwszej linii frontu w treningu umiejętności społecznych jest rodzina i rówieśnicy, terapeuci – dopiero daleko daleko z tyłu. Przez całą pandemię zachęcaliśmy i walczyliśmy o to, żeby odbywały się treningi. Z duszą na ramieniu zrobiliśmy w czerwcu 2020 obóz, z całą masą ograniczeń, maseczkami, kombinezonami, procedurami, ale udało się wyjechać i zabrać dzieciaki na w miarę „normalną” szkołę letnią. Jak wielki wdech i wydech od zamknięcia w czterech ścianach przed ekranem kompa. I to był społecznie jeden z trudniejszych naszych obozów.
Więc, jeśli pozwalamy się dzieciom pokłócić, a potem pogodzić, to tak powinno być. Jeśli na obozie nie chuchamy na każdego z osobna (choć staramy się podążać za potrzebami i traktować indywidualnie) tylko zostawiamy mu „rozpoznanie walką” – to tak powinno być. Najlepsi przyjaciele czasem wracają z obozu największymi wrogami. Tak bywa. Dynamika grupy zmienia także indywidualne relacje. Jeśli nawet dadzą sobie „po razie” , bo wybaczcie, ale czasem emocje biorą górę i ręka jest szybsza od myśli, to jest to sytuacja społeczna, w której każda ze stron musi się odnaleźć . I uderzony i ten kto uderzył. Nie afera międzygalaktyczna. Nie udawajmy, że niepohamowany gniew nie istnieje, bo nawet święty czasem huknie ręką w stół 🙂 Porozumienie bez przemocy, wychowanie bez porażek, pozytywna dyscyplina , wiemy, znamy, jesteśmy za… ale poza tym jest nasze życie tu i teraz. Sytuacje, emocje, lęk, frustracja, bezradność i tylko zdrowy rozsądek oraz głęboki wdech i wydech może nas uratować oraz myśl, że niezależnie od tego jak bardzo chcemy być doskonali, to dookoła jest cały świat, który ma własne plany wobec nas 😉
I to jest właśnie trening umiejętności społecznych… Pomyślmy o tym, zanim zaczniemy sami rozwiązywać problemy społeczno – towarzyskie za nasze dzieci albo wyślemy dziecko na TUS. Zwłaszcza 4 latka 🙂
Z eleganckim dygnięciem, dobrze wychowana i od dziecka uspołeczniana '”rozpoznaniem walką”
Yoshi
Najnowsze komentarze