Jak się nie przewrócisz…
…to się nie nauczysz. To przysłowie zna chyba każdy z nas i albo usłyszał je w stosunku do siebie albo komuś powiedział co najmniej raz w życiu. Parafrazujemy je w różnych sytuacjach, żarcikujemy, kwitujemy nim potknięcia…
A o czym o jest? Ano, moim zdaniem o doświadczaniu świata i konsekwencjach jakie są z tym związane. Tu, oczywiście pojawia się przed oczami od razu konsekwencja nieprzyjemna, wyobraźnia podsuwa obrazy pościeranych kolan, zdartej skóry…oby nie stłuczenia kości ogonowej, bo to uch…nauka bez precedensu 🙂 Ale przecież nie o to chodzi, żeby sobie robić krzywdę…
Doświadczanie świata jest tym, czego ostatnio wielu dorosłych zabrania dzieciom. Myślę o prostym doświadczaniu, odczuwaniu, próbowaniu… żadne tam zaawansowane formy, żadne występki 🙂 O tym, że nie mają szansy na sprawstwo – już było. Wolimy zrobić coś sami, niż żeby trwało za długo albo było brzydko, krzywo, nierówno, na lewą stronę… Nasza perfekcyjna dusza zżyma się na widok niedokładnie poskładanej koszulki, podczas gdy powinna podskoczyć z radości, że jest poskładana i podtrzymywać a potem precyzyjnie szlifować ten cudowny stan.
Z drugiej strony, lubimy sobie powiedzieć, że rozwijamy w dziecku swobodę i kreatywność nie ograniczając go (w domyśle – nie stawiając mu granic) . „Och, niech sam decyduje, czy chce jeść czy nie”, „jak chce jeść tylko przy bajce, to ok”, „nie chce przy stole? żaden problem, pobiegamy z łyżeczką za maluchem”. A potem dziwimy się, że starsze już dziecko nie potrafi usiąść przy stole ani zjeść bez TV. I niestety powszechny smartfon jako uspokajacz i odwracacz uwagi. Przyznam, że to częsty widok, kiedy rodzic przychodzi do poradni ze starszym dzieckiem skarżąc się na problemy z koncentracją i różne inne trudności, a jednocześnie opowiadając o starszym dziecku – młodszemu wręcza komórkę z grą albo bajką, żeby nie przeszkadzało. A starsze dziecko w tym czasie wcina się co 5 sekund w rozmowę czegoś od rodzica chcąc. Zwykle uczciwie daję szansę rodzicowi na zareagowanie, a jeśli reakcji nie ma, sama spokojnie stawiam granice. ” Nie, teraz rozmawiam z twoją mamą, poczekaj.” „Nie, mama teraz nie będzie patrzeć na to, co wziąłeś z półki – teraz jest zajęta.” „Nie, teraz nie możesz zapytać, teraz mówię ja, zapytasz jak skończę”. Nie jest to sytuacja komfortowa, ale ja myślę, że „wszystko ma swoje miejsce i czas”. W moim domu mówiło się dziecku wprost ” nie wtrącaj się, kiedy dorośli rozmawiają”. Teraz powiedzielibyśmy, och, co za obcesowe traktowanie…a ja myślę, że w ten sposób po prostu stawiano mi granice. I owszem, byłam zawsze wysłuchana, miałam swoje 5 minut, ale wiedziałam, że muszę poczekać na swoją kolej, że nie mogę ot, tak wprost wleźć mamie na głowę bo akurat mi się zachciało.
I tu zaraz pojawi się chór, który powie, że przecież potrzeby dziecka są na pierwszym miejscu, rodzicielstwo bliskości itd itd. A ja powiem…hmmmm…otóż niekoniecznie. Potrzeby dziecka są szalenie ważne i trzeba być czujnym jak ważka, żeby je dostrzegać i umiejętnie za nimi podążać, ale nie są najważniejsze. (tak, tak, obrazoburstwo, wiem…) Bo potrzebą dziecka są również jasno i w sposób zrozumiały dla niego postawione granice. One budują mu bezpieczny świat. Dorosły jest taką samą jednostką ludzką, która też ma swoje potrzeby, uczucia, emocje i dlaczego stawiać je na szali i ważyć z inną jednostką ludzką, tylko mniejszą? Przecież uczymy się od siebie wzajemnie? Modelowanie to jedna z najlepszych moim zdaniem metod wychowawczych.
Ale mamy też po drugiej stronie całe spektrum „ograniczania” – nie mylić ze stawianiem granic. Nie biegaj bo się spocisz, nie chodź boso, nie wchodź tam, nie ruszaj tego, nie dotykaj, nie wkładaj tam ręki, nie wchodź bo spadniesz, nie skacz, wyjdź z kałuży, itd itd
No po prostu, najlepiej nie rób nic, co mogłoby byś potencjalnie podejrzane i doprowadzić do sytuacji problemowej. Dla opiekuna… I wszystko to wynikające z największej na świecie miłości i troski.
A tymczasem dzieci od samego początku potrzebują doświadczać świata wszystkimi zmysłami. Dotykać, smakować, leżeć, turlać się, przewracać się, wspinać, obijać się, doświadczać różnych temperatur, odczuwać przyjemność z czegoś albo ból, a przede wszystkim potrzebują doświadczeń ruchowych. Potrzebują poczuć swoje ciało, dłonie, palce, plecy, stopy… Że je mają, że mogą go używać.
I proszę nie myśleć, że namawiam tu do puszczania dzieci samopas, a niech robią co chcą. Nie nie nie… namawiam do pozwalania im na doświadczanie świata w naszej świadomej obecności. Nawet jeśli miałoby to być czasem okupione obtartym kolanem albo zimnymi stopami. Dlaczego ma nie chodzić na bosaka, kiedy okoliczności sprzyjają? Dlaczego nie dotykać, nie skakać, nie biegać kiedy jest na placu zabaw…i właśnie po to tam jest? Czy Wy sami nie biegaliście, nie wspinaliście się na drzewa, nie wisieliście z głową w dół na trzepaku? Tak, mama zawsze gdzieś tam pokrzykiwała ” uważaj bo spadniesz”…ale przecież ostatecznie można było na trzepak. 🙂
Namawiam do zachęcania dzieci (i nie zabraniania im, przede wszystkim) do najprostszych codziennych aktywności, niekoniecznie na wycieczki do parków rozrywki. Skoro są kalosze, to czemu nie wejść w kałużę i nie zobaczyć jak to jest brodzić w wodzie i że kalosze nie przemakają? Skoro jest krawężnik w bezpiecznym miejscu – to czemu po nim nie iść? Sweter ma guziki – pozapinajmy je, nawet jeśli krzywo. Koszulka na lewą stronę? Toż to nie pokaz mody i Karl Lagerfeld nie da nam bana na Instagramie – pokażmy, która jest prawa i po sprawie.
Kiedy nie mamy szansy doświadczać, nie mamy też szansy dowiedzieć się niczego o sobie. Nie wiemy, czy coś nas drażni, czy sprawia przyjemność, czy jest „za bardzo”, czy „za mało”. Zmysły dziecka nie przetwarzając bodźców, po prostu nie mają się jak kształtować. Nie generalizują się doświadczenia, nie wiadomo czy skok z krzesła to to samo co skok z tapczanu 🙂 A jak nie działają zmysły…to i ciało nie działa. Kółko zamknięte. Poradnie pełne są dzieci nazbyt ostrożnych rodziców, którzy dodatkowo często postawili na pełen flow i niczym nie skrępowany rozwój osobowości dziecka…bez granic.
Zatem jedna rzecz, to wychowanie i stawianie granic, druga to pozwolenie na doświadczanie świata. Obie…trudne, bo nikt z nas nie ma podręcznika do dziecka. Wszystko robimy intuicyjnie i na czuja:) bo mądre książki też są pełne rad, a i tak trzeba to przerobić po swojemu i dopasować do własnego egzamplarza małego ludzika. A życie nas nie rozpieszcza, czasu mało, chciałoby się wszystko zrobić jak najlepiej, ale doba ma tylko 24h… ciągle i nieodmiennie.
No i dobrymi radami – piekło brukowane 🙂 heh, jakoś tak przysłowiowo się mi zrobiło w tym poście…
Może zatem mój post to też kategoria „dobra rada’? pewnie tak… 😉 ale piszę to raczej w kategorii spostrzeżenia z innej perspektywy…
Myślę, że ważne jest, żeby umieć się czasem zatrzymać i popatrzeć …jakby to powiedzieć…trochę z boku? Obudzić się rano, spojrzeć w lustro i dookoła siebie i zobaczyć człowieka 🙂 nie mamę, tatę, córkę, syna… tylko człowieka, dużego i małego. Który… jakiś jest. I zrobić swoiste resume – jaki właściwie jest? Jak działa, jak funkcjonuje, co poprawić, a co może zmienić? A może jest super i tak trzymamy? 🙂 Myślę, że w zabieganym świecie to jest nawet ważniejsze niż codzienne, nieustanne czuwanie…
Jest tyle metod wychowawczych, co dorosłych, tyle różnych przypadków – co dzieci. Nie da się wszystkiego wrzucić do jednego worka, nie da się znaleźć złotej recepty. Każde dziecko rozwija się inaczej, ale tylko pozwalając mu doświadczać świata wszystkim i zmysłami – dowiemy się jak się rozwija.
Nie znam jednej najlepszej metody na dziecko – bo do każdego jest inny kluczyk. Ale ze swojej perspektywy myślę, że ważne jest obserwowanie i DOŚWIADCZANIE. Ważny jest colamentos 🙂
I życząc nam wszystkim fury samych dobrych i inspirujących doświadczeń, pozostaję z ukłonami 🙂
Yoshi
Najnowsze komentarze